sobota, 31 października 2009

male podsumowanie- lepiej pozno niz wcale:)

od kilku dni jestesmy juz w sewilli i trzeba zaczac powoli opisywac co dzieje sie tutaj... ale zanim to nastapi stwierdzilam ze nalezy sie wam wszystkim porzadne podsumowanie naszego cudownego lata w Tarifie, naszym malym raju na ziemi. Nie szlo nam zbytnio regularne uzupelnianie bloga, dlatego teraz postaram sie chociaz czesciowo uzupelnic braki.
zebralam troche zdjec sposrod kilku tysiecy ktore mamy- niestety nie sa poukladane chronologicznie, ale po trzech dniach porzadkowania ich mialam dosc i nie starczylo mi juz weny i samozaparcia. Przepraszam wiec za chaos- ale z drugiej strony caly nasz pobyt tutaj byl wielkim chaosem... wiec moze ten brak chronologii lepiej odda tarifenska atmosfere...

Nasza Tarifa

Tarifa to nasz maly swiatek... miasteczko jest male, na pierwszy rzut oka nie zachwyca architektura (niektore jego czesci nie zachwycaja nawet na drugi ani trzeci rzut oka), ale uliczki starej czesci miasta sa przeurocze.. popoludniami- w czasie siesty ziona pustka, bo zaden szanujacy sie Hiszpan nie wychyli nosa z domu w czasie upalow- jedynymi osobami ktore mozna o tej porze spotkac sa turysci- albo tacy spaleni na raczka (w tarifie zawsze wieje, wiec nie czuc jak bardzo pali slonce) albo tacy calkiem bielusiency, wpatrzeni w mapy... Jesli sam spacer po antycznej czesci miasta nie ujal za serce wystarczy przejsc sie spacerkiem w strone portu, mijajac arabskie budynki warowne, szybko przemknac obok niezbyt ciekawych portow- pasazerskiego i rybackiego i dojsc do Isla de Tarifa- malej wysepki rozdzielajacej Morze Srodziemne od Oceanu.
Na skalistej wysepce znajdziemy kolejne zabudowania obronne, po lewej malenka srodziemnomorska Playa Chica (mala plaza) zachwyca spokojem, zaklocanym tylko przez promy plynace w strone majaczacej na horyzoncie Afryki. Po prawej kroloje ocean ze swoimi na ogol wielkimi falami majestatycznie rozbijajacymi sie o skaly Isla de Tarifa. Dalej mozna ruszyc na uroczy spacer- wybrukowana promenada, mijajac przyplazowe male bary, lub plaza- moczac nogi w cieplej wodzie oceanu, mijajac ludzi schowanych pod palmowymi parasolkami i chiringuitos- czyli sezonowe bary zbudowane prowizorycznie na plazy- zawsze pelne ludzi popijajacych lekkie drinki: mojito, caipirinha czy tinto de verano... wylegujacych sie w hamakach lub bezposrednio na delikatnym bialym piasku. Spacerujac dalej- pozostawiwszy za soba zabudowania miasta zblizamy sie do plaz przeznaczonych do kitesurfingu. Ocean pozostawia tu po przyplywie male bajorka na plazy, w ktorych w cieplej wodzie taplaja sie dzieciaki, podczas gdy w wodzie oceanu fanatycy sportow wodnych walcza o kawalek wolnej przestrzeni dla siebie. ALe te prawdziwe plaze na ktorych mozna spotkac zakreconych surferow sa spory kawalek dalej w Val de Vaqueros i Punta Paloma- czyli jakies 10-15 km poza Tarifa. Dostac sie tam mozna lapiac stopa- co nie jest trudne- zawsze zatrzyma sie jakas furgoneta pelna pozytywnych ludzi ktorzy z checia zaoferuja podwiezienie. Mozna tez udac sie tam spacerem po plazy- utrudnionym czasem naturalnymi przeszkodami w postaci skal ostro wcinajacych sie w wody oceanu- ale dla chcacego nic trudnego- dla samych widokow warto udac sie na taka wyprawe. A spacer taki ukoronowany zostanie przeniesieniem sie w czasie. Plaze surferow sa jak zywcem wyjete z lat siedemdziesiatych. Ludzie mieszkaja tu na campingach przy plazy- w namiotach, czy co bardziej popularne w furgonetkach- na ogol starych, min. 20 letnich, pomalowanych w rozne kolorowe wzory i pelne pasjonatow kite'a, surfu i windsurfu oraz palenia nielegalnych ziol z Maroco. Wszyscy opaleni, z dredami i pozytywnym nastawieniem do zycia...
ech moznaby dluuugo opowiadac o naszym malym raju na ziemi, ale popatrzcie sami- dodam tylko ze takich zachodow slonca nie ma nigdzie na swiecie
nasza Tarifa kochana:
http://picasaweb.google.com/martusza/Tarifa?feat=directlink

Praca
przez cale wakacje pracowalysmy z wero w alamedzie- hiszpanskiej restauracji przy pasazu prowadzacym w strone portu. Praca byla ciezka, placili malo ale i tak mamy duzo ciekawych wspomnien.
David nasz szef mial wyjatkowy talent do stresowania mnie- az do czasu kiedy odkryl ze sprzedaje duuuuzo drogich ryb. Ale poza tym calkiem fajny z niego czlowiek- szczagolnie kiedy z duma opowiadal swoim zanjomym jakie fajne polskie dziewuchy u niego pracuja.
Nazywalismy go wielkim bratem- kiedy byl w pracy, stal zawsze za barem pilnie wypatrujac kazda najmniejsza nasza pomylke, a kiedy nie bylo go w pracy obserwowal nas przez kamery, tak wiec szans na obijanie sie nie bylo- jesli kots usiadl restauracje od razu przeszywal dzwonek telefonu: nudzisz sie czy jestes zmeczona?
kelnerzy: Eva- cyganeczka hiszpaneczka, piekna dziewczyna, slodka istotka ktora w mig opanowala ciekawe zwroty po polsku: np ty zwierze, swieze miecho, laska, ciacho i brzydka:P
Eva to corka jednego z kucharzy, kiedy sie zdenerwowala lepiej bylo jej zejsc z drogi (poczul to kelner Dani na wlasnym policzku w restauracji pelnej gosci) na szczescie na nas nie denerwowala sie nigdy- we trojke z wero tworzylysmy trio nie do pokonania
Hiszpanki to ogolnie temperamentne dziewczyny. Druga kelnerka- Sara potrafila sie zmienic nie do poznania w ciagu sekundy- raz rzucac talerzami obrazona na caly swiat, a w chwile potem rozbroic promiennym usmiechem lub wytknieciem jezyka:P ale pracowalo sie z nia wspaniale- i to wlasnie ona nauczyla mnie obslugiwac wiekszosc maszyn w restauracji
dani- jedyny meski (zeby nie powiedziec czlonek)wsrod kelnerow. Pedant sprzatajacy zawsze i wszedzie, a poza tym bardzo fajny facet- spytajcie wero:) dzieki niemu czulysmy sie bardzo dopieszczone:)
kuchnia: to Paki czyli kucharka, Pepe kucharz i Curro pomocnik razem tworzyli wesola pijacka druzyne. niezapomniane sa momenty kiedy ktores z nich wychylalo glowe z kuchni szeptajac:"dziewczyny polejcie cos...tylko tak zeby david nie widzial". Kuchnia byla pijana od rana do wieczora... gorzej jesli bywala pijana bardziej, a restauracja pelna ludzi: no coz zdarzalo sie ze musialysmy wymyslac niestworzone historie aby wyjasnic gosciom dlaczego przystawki trafily na ich stol po daniu glownym i deserze:)
ale poza tym kochane z nich ludki- i wiele czasu spedzilysmy wlasnie z nimi w kuchni- ukradkiem palac fajki i narzekajac na irytujacych klientow
poza tym w restauracji pracowala jeszcze deme (ale zostala zwolniona) i Louis, na ktorego miejsce wszedl Curro jego brat
a tu troche fot z Alamedy:
http://picasaweb.google.com/martusza/AlamedaCzyliBezPracyNieMaKoAczy?feat=directlink

Dom czyli hostel calle antonio maura:)
nasza chatka w Tarifie byla cudowna- a to dzieki wszystkim ludziom mieszkajacym tam i odwiedzajacym.
znalazlysmy ja z noniem, potem dolaczyli do nas franck i marco, potem Vale i Juan, ale sklad ciagle sie zmienial. Obliczylismy ze lacznie z oficjalnymi nocujacymi tam goscmi przez cale wakacje przewinelo sie ok 30 osob... nie liczac tzw paprochow czyli pan i panow ktorzy nocowali tylko jedna noc i to calkiem przypadkiem:) i ludzi ktorzy co prawda wpadali prawie codziennie w odwiedziny ale nie nocowali. Wlasnie ze wzgledu na ta liczbe stwierdzilismy (wlascicielka zreszta tez ) ze to nie zwykly dom tylko hostel:)
Mieszkalo nam sie razem cudownie- co prawda w momencie kiedy wszyscy zaczeli pracowac malo mielismy czasu, ktory mozna bylo spedzic wspolnie, ale mimo wszystko atmosfera zawsze byla pozytywna. Wszyscy uwielbialismy nasze momenty szalenstwa- kiedy caly dom zrywal sie na rowne nogi, ubierajac co popadnie- np kapelusze i wszyscy razem spiewalismy i tanczylismy, skaczac po stolach, krzeslach i kanapach.
Kanapy to osobna historia- byly niesamowicie wygodne, dlatego polowe czasu spedzalismy wlasnie leniuchujac na nich. ALe zobaczcie sami, oto nasza chatka:
http://picasaweb.google.com/martusza/HomeSweetHomeCzyliElHostalCalleAntonioMaura?feat=directlink

jak juz wspomnialam- kanapy byly niesamowicie wygodne... ale lozka tez niczego sobie...a poniewaz zycie w tarifie bywa meczoce (ta praca... te imprezy) wiec spalo sie gdzie popadnie:
http://picasaweb.google.com/martusza/Spanie?feat=directlink

ale spanie to nie wszystko, a kuchnia Hiszpanska oferuje wiele pokus- wiec jak na prawdziwa tarifenska rodzine przystalo, uwielbialismy wspolnie jesc: oto fotki z kilku takich kolacji:
http://picasaweb.google.com/martusza/Zarcie?feat=directlink

Ale Tarifa to nie tylko nasz dom, to wszyscy ludzie tworzacy te miedzynarodowa mieszanke- wszyscy optymistycznie nastawieni do zycia, gotowi do wyglupow ale tez dlugich rozmow o zyciu. Tarifa ma to do siebie ze malo tu typowych turystow- takich przyjezdzajacych wylegiwac sie na plazy...wiekszosc to osoby uprawiajace jakies sporty wodne lub ludzie pracujacy w knajpach. Na poczatku wszyscy mysleli ze i my jestesmy turystkami... ale szybko stalysmy sie czescia tej malej tarifenskiej spolecznosci. NIe sposob opisac wszystkich, nie sposob ubrac wszystko w slowa i nie sposob znalezc zdjecia wszystkich ktorych spotkalysmy na swojej drodze(brakuje zdjec wielu osob bardzo dla nas waznych, np Steffi... ale no nie udalo mi sie znalezc- moze noniu cos doda), ale oto mala proba:
http://picasaweb.google.com/martusza/Ludzie?feat=directlink

a ze ludzie byli rozrywkowi i otwarci, nasze wakacje to dlugie pasmo szalonych imprez i lazenia po knajpach. Mialysmy co prawda nasz ulubiony codzienny szlak... ale zdarzaly sie wyjatki od reguly.
Obok naszej restauracji bylo bamboo- w ktorym codziennie po pracy wypijalysmy chupito zmrozonej wodki, drinka lub tinto de verano... gadalysmy o glupotach z chlopakami a potem ruszalysmy dalej.
tomatito- najbardziej szlona knajpa z najbardziej szalonymi ludzmi. Pracowala tam polly, andrea i juju, a takze nonno barbora.... i miliard ludzi (my oczywiscie tez)ktorzy nie wiadomo z jakiego powodu nagle stawali po barmanskiej stronie baru, czasem serwujac piwo lub chupitos.
knajpa miala niezwykla atmosfere dzieki szalonej osobowosci nonno, kucharza a takze niezwykle zgranemu zespolowi barmanow. to tu spiewalismy, tanzcylismy i pilismy chupitos z cial ludzi lezacych na barze...echhhh.... nie.... tego sie opisac nie da!
poza tym la cueva, arde tarifa, maskito, tanaka, sooho, almedina.... wszysktie pelne znajomych przychylnych nam ludzi!!!!
no dobra nie zanudzam: oto troche (to naprawde troche- mamy tego jakies 1oo razy wiecej) kolorowych fotek imprezowych. nie bede po kolei opisywac imprez- za duzo tego bylo i na kazdej imprezie wydarzylo sie tyle ze musialabym napisac co najmniej dwa razy wiecej niz powyzej... po prostu popatrzcie i sprobujcie poczuc te szalona atmosfere!
http://picasaweb.google.com/martusza/Kolorowo?feat=directlink

a jako bonus dla potwierdzenia jak bardzo sie z wszystkimi lubilismy: nasze calusne zdjecia(tzn te ktore na szybko udalo mi sie wyszukac):
http://picasaweb.google.com/martusza/Calusy?feat=directlink

ale ale!wbrew pozorom imprezy to nie wszystko. Nasz pobyt w tarifie pelen byl dziwnych surrealistycznych sytuacji, spotkan z ludzmi, rozmow, wyjsc na plaze... pomijajac czas spedzony w pracy, zycie byla prawdziwa sielanka w naszym raju- to jeszcze kilka fotek, ktorych nie udalo mi sie wpasowac w zadna z kategorii, a ktore pokazuja jak roznorodne byly nasze przygody z Tarifa:
http://picasaweb.google.com/martusza/Rozne?feat=directlink

no i to juz chyba koniec... noszk ma jeszcze wrzucic linka do swojej picassy... mam nadzieje ze chociaz troche udalo mi sie pokazac czym dla nas jest Tarifa!to naprawde miasto ktore trzeba pokochac... i my na pewno tam wrocimy... ale poki co- rozpoczynamy nowy rozdzial: Sevilla wiec trzymajcie kciuki:)

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

pisze:

Ania&Michu&Igi

Martaaaa no naprawde, lepiej późno niż wcale:) dopiero teraz mozna bylo przenies sie wraz z Wami do Tarify. Relacja-rewelacja. Igi poszedl spac, a my z Michem czytalismy i ogladalismy wszystkie fotki. Co oznacza, ze jezeli wolną chwile tak spedzilismy to warto bylo:)
Michal mowi, ze masz super styl;) hehe
ogolnie-super! świetne zdjecia, Tarify, jedzonka i calej reszty.

Oby Sewilla okazała się dla Was rajem kolejnym:)
trzymamy kciuki!

buziaki z Piły od naszej 3

 
design by suckmylolly.com