wtorek, 22 grudnia 2009

nigdy wiecej couch surfingu!!!!!!!




echhh no co za zakreconych kilka dni tu na luis montoto mielismy... az mi sie nawet opisywac nie chce....
wiec zaczne od stwierdzenia: my tez za toba tesknimy wero...i tak se pomyslalam ze pare fotek twoich z bratyslawy zapodam, a co!hehehew koncu sa na moim kompie:P
a noniu podroznik moglby swoja droga jakiegos posta o zwiedzaniu swiata opublikowac...

a zakrecony tydzien w skrocie wygladal tak (chociaz ja juz sama nie wiem co sie kiedy wydarzylo:P)
no byla sobie ta niemka u nas i oki... spoko laska chociaz bez zachwytow..przyjechala, pobawila sie z nami na mega imprezie (no taki imprezowy ciag zaliczylismy...juan i ja bo polly sie wyalienowala i z pewnym dzentelmenem postanowila spedzic czas)i sobie pojechala w sobote... i byloby ok gdyby po poludniu nie zadzwonil domofon: czesc tu john, kolega anny (tej niemry) przyjechalem sobie dizs i chce u was spac...
tak szeroko chyba nigdy nie otworzylismy ust ze zdziwienia...no bo nikt nam o zadnym johnie ktory ma u nas spac...
a ze i ja i juan jestesmy cholerni samarytanie(patrz: historia przygarnij kota... http://pollyenespana.blogspot.com/2009/12/accion-gato.html) co nie umieja powiedziec nie... no to powiedzielismy tak:/ i to byla zla decyzja... bo koles mega dziwny byl!
grzecznie go nakarmilismy, na impreze zabralismy (wypalilismy mu wszystkie fajki...a co!)
a on jakims mega wyautowanym rasta byl... no i poprosil o nocleg kolejna noc... na ktory sie zgodzilismy, choc z mniejszym entuzjazmem... a on w zamian za to raczyl nas co najmniej dziwnymi historiami ze swojego zycia, filozofia zyciowa z dupy wzieta, a w miedzyczasie pakowal sie np do lozka esterze... taaaa.... a wczoraj postanowil ze pojedzie na stopa do portugalii poszukac swojej furgonety(historia jego podrozy tez nie byla do konca jasna) no i sobie pojechal... razem z kluczami juana!
no a wczoraj strasznie strasznie padalo- ale tak strasznie strasznie... ze w drodze do domu z cetrum przemoklam tak ze wode mozna bylo ze mnie wykrecac hektolitrami (ze wszystkich czesci garderoby lacznie z bielizna). Okazalo sie jednak ze i polly i estera robily wczoraj za wodniki szuwarki, nimfy blotne i inne zwierzatka wodne:P No i balkon nam zalalo:P
ale popijajac ciepla heratke z mlekiem, imbirem i cynamonem, czekajac az juan ugotuje nam obiad (za dobrze z nim mamy.. wczoraj kurczak w curry... dla mnie bez kurczaka, dzis zupa krem z dyni..echh), gadalysmy o tym czy w zwiazku z zaginieciem(a raczej porwaniem przez wyalienowanego dredziarza johna) kluczy juna wymieniac zamki czy tylko dorobic nowy komplet.... az tu nagle juan, wypatrujacy z balkonu przyjazdu kudlatego... krzyczy: NOOOOOOO!!!!!CHICAS!!!!!!NOOOOO!!!!nie zgadniecie kto zbliza sie do naszego domu!
Mniej domyslnym zdradze ze byl to John!!!!
polly chciala barykadowac drzwi... i nie wiem czemu jej nie posluchalismy:/
nasz gosc wszedl do domu oznajmiajac: klucze przynioslem... i pada... i mam autobus o polnocy, po czym jakby nigdy nic zasiadl do jednego z laptopow...
po jakichs 5 minutach, kiedy udalo nam sie zamknac szeroko rozwarte ze zdziwienia mordki... ktos przytomnie spytal czy to oznacza ze go ostatni raz ogladamy...
I tak sobie siedzielismy- wcinajac czekoladki z paczki od gucia(dzieki po raz kolejny) tym razem nie dzielac sie z dziwakiem... potem wpadl kudlaty, estera pograla na digeridu... az zrobila sie 23.10
spytalam wiec johna czy nie musi juz czasem wychodzic bo sie na autobus spozni...
a on na to: ze zmeczony jest a poza tym nie chce robic klopotu ludziom u ktorych ma spac w portugalii bo dojedzie tam nad ranem!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
no wiec- jako ze polly juz spala, a juan gadal na skajpie (a estera i kudlaty jednak mieszkancami domu nie sa) martunia postanowila wyedukowac johna w sprawie nadmiernego wykorzystywania cudzej goscinnosci... ale nasz john mial juz chyba gotowy plan i wykorzystujac swoj wielki tupet stwierdzil ze on w takim razie z juanem pogada... no a juan machnal reka i stwierdzil ze jak zarazy sie wytepic nie da to trzeba nauczyc sie z nia zyc... i tak to john zostal jeszcze jedna noc- z zastrzezeniem ze nie jest tu jz mile widziany (ciekawe czy dotarlo a chyba dotarlo bo estera mu dosc doslownie pare rzeczy wytlumaczyla!)
w kazdym razie poki co mamy dosc przygod z ludzmi z coucha!!!co nie zmienia faktu ze jutro przyjezdza do nas niemiec z hospitality club:P hehehe ale on sie wydaje fajny:P no i w okolicach sylwka jacys wlosi maja nam wapsc zarcie gotowac wloskie (ci akurat spia w hostelu) no i polly sie umawia z jakims kolesiem na wspinaczke:P
a poza tym to mamy dzis pierwszy dzien zimy, swieci (a wlasciwie swiecilo) sloneczko, bylo 18 stopni:P juan biegal jak zwykle bez koszulki:P
dzis zostajemy w babskim gronie, bo juan jedzie do rodziny na swieta, a pablo argentynczyk jeszce nie dotarl...
a ja zostalam sama jak palec bo mi kudlaty rano wyjechal i nie mam sie do kogo przytulac az do 8 stycznia... buuuu!!!musze jakas nowa maskote znalezc:P

2 komentarze:

#poniosłoNas pisze...

hahahha :)
Z calej relcji zdecydowanie na oklaski zasluguje danie kurczak curry bez kurczaka :) Gratuluje mistrzowskiego ujecia tematu!

Druga refleksja ktora mi sie nasuwa ludzie z coucha sa dziwniiii! Jak boga kocham raz w stanach spalam u jakiegos kolesia z coucha ktory nie jadl jedzenia tylko tablety, smierdzialo u niego w domu (to raczej nic dziwnego... :))) i mial pelno zwierzat... Mam nadzieje ze Ci z HP to jakis inny, porzadniejszy odlam! :)

No i Pablo nam sie zgubil...

#poniosłoNas pisze...

OMG, przeczytałam tego posta w sumie po ponad roku i padłam... zapomniałam zupełnie o tym Johnie! Ależ to był absurd! O rany jak mi tego brakuje!

 
design by suckmylolly.com